Po kilku dniach zagadkowego milczenia próbuję zebrać do kupy kłębiące się myśli. Co do kupy, to przed chwilą o mały włos nie zdążyłbym do wygódki z powodu pomylenia kabli. Po. powrocie z rolek koniecznie chciałem w pierwszej kolejności ożywić zdechłego smartfona. Jako, że goniła mnie już potrzeba, nerwowo próbowałem wetknąć koniec kabelka do telefonu, równocześnie wymownie przestępując z nogi na nogę. Kolejne próby wtykania były coraz bardziej nieudane, a ja czułem, że parcie na bokserki jest tak mocne, że za chwilkę rozładowany smartfon będzie rzeczą zupełnie drugorzędną.
Ostatecznie rozsądek skierował mnie w stronę wucetu, a LG nadal leżał bez życia na stoliku. Słuszność mojej decyzja potwierdziła szybka inwentaryzacja końcówek kabelków. Otóż moje usiłowania spełzły na niczym, gdyż próbowałem sparować ( sparzyć?) USB C z mikro USB. Nie dość, że awykonalne z technicznego punktu widzenia, to w dodatku negowało oficjalną linię polityczną rządzącej partii.
Ale do rzeczy:
Drodzy odbiorcy! Ponieważ od 10 dni nie macie o mnie żadnych wieści, rzucam garść informacji na temat Waszego ulubionego blogera.
Tym razem poniosło mnie na północno zachodnie rubieże naszego kraju, zatem próżno wypatrywać mnie nad Wisłą. Zapakowaliśmy z żoną ciuchy, rolki z kaskami i ździebko prowiantu. Następnie udaliśmy się w peregrynację na styk województw lubuskiego i wielkopolskiego. Udaliśmy się tam za poduszczeniem niejakiej Moniki K., wrocławianki i współorganizatorki pielgrzymki rolkowej. Nieopatrznie zdradziła jakiś czas temu, że w okolicach Nowej Soli pojawiła się mega atrakcyjna ścieżka rowerowa. Konsultacja z mapami przekonała mnie, że wypad na jeden dzień odpada. Prawie 500 km z Krakowa wykluczało możliwości szybkiej akcji…
Jednak znane Wam parcie na rolki, o tyle przyjemniejsze od opisanego w pierwszym akapicie, nie dawało mi spokoju. Tym bardziej, że na trasie znajduje się zabytkowy most przez Odrę w Stanach. Tutaj otwierała się szansa zagrania na nosie nieudolnej admininstracji amerykańskiej, która niegdyś odmówiła mi wizy wjazdowej. Pojadę do Stanów bez łaski jakiegoś upierdliwego konsula!!!
Sieci w Orlenie
Żeby nie przedłużać tego i tak mocno barokowego wstępu, w kilkudziesięciu słowach opiszę podróż. Postanowiłem wybrać opcję „unikaj opłat”, gdyż płacenie za autostradę nieustannie zakorkowaną wydało mi się chybionym pomysłem. Jechaliśmy sobie zatem równolegle do A4, tylko przez Śląsk korzystając z drogi szybkiego ruchu. Potem sprytnym manewrem przez Pyskowice i Toszek wydostaliśmy się na drogę krajową 94. To była niegdyś jedyna możliwość dostania się do Opola i Wrocławia. Fakt, jechało się wolniej, ale już w okolicach Strzelc Opolskich usłyszeliśmy w radiu wiadomość, że na A4 w rejonie Krapkowicach zderzyło się 5 samochodów. Oczywiście zaczął natychmiast tworzyć się korek… No i poczułem się jak Włodzimierz Iljicz Lenin, który wytyczył masom jedynie słuszną drogę do celu.
Tymczasem jednak nawet najzagorzalsi rewolucjoniści muszą się napić kawy. W tym celu zatrzymaliśmy się na stacji Obajtkowo nieopodal Brzegu.
Na Orlenie nie tankujemy, ale kawę jesteśmy skłonni wypić w ramach reasumpcji naszego wyjazdu, czyli ponownego przeliczenia stanu osobowego wyprawy. Odliczyliśmy do dwóch i zbliżyliśmy się do automatu kawowego. Po pobraniu wyśmienitego napoju z racji zamiłowań prasoznawczych rzuciłem okiem na stojak z prasą i o mały włos nie zakrztusiłem się dużą latte. Dokładnie naprzeciw moich oczu, czyli w najkorzystniejszym z punktu widzenia merchandisingu miejscu, pyszniły się trzy prawicowe tytuły: „Sieci”, „Do Rzeczy” i „Gazeta Polska”. Okazuje się iż wyrugowały z tego miejsca „Życie na gorąco” oraz szereg czasopism dla Panów, których tytułów nie potrafię przytoczyć. O ile zauważyłem jeszcze „Tygodnik Powszechny”, to już „Newsweeka” i „Polityka” umknęły mojej uwadze. Wyprzedane?
Taka metamorfoza mocno wytrąciła mnie z równowagi.
Zacząłem na drodze wypatrywać haseł w rodzaju „Kudy Ci do Dudy” albo „Złota bryza dla Kukiza”. W koronach drzew widziałem banery w rodzaju: „Głosuj na Front Jedności Narodu” i „3 razy Tak”. Historia mieszała mi się ze współczesnością, Pierwsi Sekretarze z Kaczyńskim. Andrew Duda nie kojarzył mi się z nikim ze względu na wyjątkową pozycję w moim panteonie sław politycznych.
W konsekwencji tej gry podświadomości w Żórawinie pod Wrocławiem pogubiłem drogę. W trosce o dobre samopoczucie żony, która drzemała obok, oderwałem moje życie wewnętrzne od polityki. Myśli przestały się kłębić, a przed maską Fiata Tipo zamiast scen sejmowej degrengolady w końcu ujrzałem przepiękne krajobrazy jezior i lasów.
Ale o tym w kolejnym odcinku moich wakacyjnych zwierzeń…
Reblogged this on Kręci mnie życie i skomentował(a):
Fajne