Niemcy mnie męczą - Nadredaktor.pl
Nadredaktor.pl

Oferuję profesjonalną pomoc w edycji i redagowaniu prac naukowych

Niemcy mnie męczą

Niemcy mnie męczą

Dzisiaj dowiecie się czego spodziewałem się po Bonn, jakie skojarzenia mam z pociągiem podmiejskim i dlaczego powinienem dostać niemiecką emeryturę.

Mała stacja nieopodal Osnabruck, o której pisałem w tym poście okazała się całkiem znośnym hotelem. Obudzili mnie pierwsi pasażerowie, którzy zapewne zdążali do pracy. Nie wiem, jakie wrażenie wywarła na nich mumia w zielonym śpiworze, ale dla mnie nie miało to najmniejszego znaczenia. Nabrałem sił i mogłem jechać dalej. Nie na tyle jednak, żeby pchać się autostopem. Przygody dnia wczorajszego ostudziły mocno mój zapał. Trochę na wyrost stwierdziłem, jak się później okazało, że Niemcy to nie najlepszy kraj do podróżowania „na kciuku”. Ponieważ dysponowałem jeszcze zapasem gotówki ze zbioru truskawek w Norwegii, mogłem sobie pozwolić na bilet na pociąg pospieszny.

W 1981 roku dla przybysza z tzw. „krajów demokracji ludowej”, niemieckie pociągi kojarzyły się ze szczytem luksusu. Nawet te podmiejskie.A kiedy w Osnabruck wsiadłem do pospiesznego – byłem w siódmym niebie.

Gdzieś w pamięci majaczyły mi składy elektryczne EN57 w Bieżanowie, które myłem wynajęty przez spółdzielnię „Żaczek”. Były tak brudne, że doprowadzenie ich do porządku było, moim zdaniem, o wiele trudniejsze niż proklamowanie Solidarności. Myliśmy je w zespołach. Były w nich takie sławy, jak Witek Bereś – pisarz, dziennikarz i scenarzysta, czy Zdobek Milewski – późniejszy poseł i sekretarz prasowy premier Hanny Suchockiej. To mycie nie było byt dokładne, chcieliśmy jak najwięcej zarobić, a jak najmniej się namęczyć. Pewnie dlatego narastała spirala brudu, a liczyły się głównie układy z brygadzistą. Lobbowaliśmy na rzecz zaakceptowania wysiłków naszej pracy i „klepnięcie” wypłaty poprzez dzielenie się z nim pewnej części naszych dochodów.

Kierunek Bonn

No więc wsiadłem w ten podmiejski na stacji tylko, że nie popatrzyłem na tablicę „Richtung” i wbrew moim intencjom powolutku zacząłem toczyć się z powrotem w kierunku Bremy. Wysiadłem na najbliższym przystanku, ale i tak musiałem dwa odcinki przejechać bez biletu. Bo ten, który kupiłem uprawniał mnie do podróży z Lomferde do Osnabruck. Inna sprawa, że miałem już dość tych nazw, gdyż pragnąłem jak najszybciej ucałować ziemię słodkiej Francji.

Okazało się, że bilet do Bonn kosztuje ponad 40 marek. To było sporo, około 20 dolców, czyli prawie tyle, co wypłata w Polsce. Tu na miejscu można było zarobić tę kwotę w około 5 do 8 godzin. Oczywiście mam na myśli zarobki gastarbeiterów. Zresztą trudno było się spodziewać, że za prawie dwugodzinną podróż zapłacę tyle, co za buty na flomarku.

Hauptbahnhof Bonn, aussteigen bitte

Zapytacie, po kiego diabła jechałem do Bonn. Przypominam, że była to wtedy stolica RFN. Ale nie, nie jechałem na spotkanie z polskim korpusem dyplomatycznym, by ten przywitał mnie wiwatami . Nie znalazł też wtedy dla mnie czasu kanclerz Helmuth Schmidt, którego zaprzątały sprawy recesji i terroryzmu. Gdy piszę dzisiaj te słowa, tamten świat wydaje mi się równie odległy, jak, powiedzmy – czasy napoleońskie. Dwa państwa niemieckie. Dwa systemy polityczne. Przepaść ekonomiczna pomiędzy ich mieszkańcami. Przecież wtedy naprawdę mało kto wyjeżdżał na Zachód na wakacje. Może częściowo. Zarobione pieniądze pozwalały to i owo zobaczyć, to i owo kupić.

Gdybym wymienił co taszczyłem z kapitalizmu, to pęklibyście ze śmiechu: proszek do prania , single Boney M. i płatki śniadaniowe Kellog’s promem z Londynu. Telefon stacjonarny z klawiszami i tampony OB z Wiednia. Buty narciarskie i białe wino wytrawne ze Strasburga. Pamiętam te zazdrosne spojrzenia pasażerów, którzy wsiadali bodaj w Poznaniu do pociągu relacji Frankfurt nad Menem – Warszawa. Spoglądali na moje kolorowe siatki i zapewne czuli do mnie większą niechęć niż obecnie do zarażonego koronawirusem. Najśmieszniejsze było to, że tampony były w stu procentach nietrafionym prezentem, gdyż moja ówczesna sympatia używała klasycznych podpasek.

Bonn na nocleg

Zdradzę w końcu, że w Bonn liczyłem wreszcie na uczciwy nocleg. Dlaczego? Z tej prostej przyczyny, że korespondentem Polskiej Agencji Prasowej był tutaj Juliusz Solecki, z którego córką się przyjaźniłem. Przypuszczałem, że znajdzie się przytulny kąt dla początkującego kolegi po fachu. Byłem przecież wtedy studentem dziennikarstwa na UJ. Inna sprawa, że niezależnie od celu praktycznego, fajnie było się spotkać z kimś znajomym tysiąc kilometrów od domu.

Mocno się w tej chwili zastanawiam, w jaki sposób i gdzie umówiliśmy się z Mado. Pewnie do niej zadzwoniłem z Hamburga, a może z Osnabruck. Spotkanie nastąpiło, poopowiadaliśmy sobie swoje przygody spaceruj ąc wzdłuż Renu. Ale dowiedziałem się też, że nie będę mógł złożyć swojej zdrożonej głowy w progach pana Soleckiego. Wydaje mi się, że bardziej wynikało to z jego charakteru niż obiektywnych trudności typu brak miejsca. Jakoś przełknąłem tę gorzką pigułkę i zacząłem szukać najbliższego, przytulnego dworca kolejowego. Zastanawiam się czy w związku z tym nie wystąpić o niemiecką emeryturę kolejową :). Bo przecież trzy lata później nocowałem pomiędzy schowkami na bagaż na dworcu w Hamburgu…

Student – tułacz

Dworzec w Euskirchen prawie się nie zmienił. W 1981 roku nie było paczkomatów Deutsche Post.
Fot. Sukhwinder singh Nandha

Euskirchen. Miejscowość położona pół godziny jazdy pociągiem od Bonn. Zalety? Mała, więc łatwo będzie się wydostać stopem. No i leży na trasie do francuskiego Metz, który stanowił kolejne miasto etapowe mojej włóczęgi. Rozłożyłem się wygodnie na ławce, wsunąłem w mój piękny, zielony, cieplutki śpiworek i smacznie zasnąłem. Nikt mi nie przeszkadzał, wic setnie się wyspałem. Rano na sąsiednim peronie stało dość sporo osób. Podjechał pociąg podmiejski, wszyscy wsiedli i jak na komendę odwrócili głowy w moją stronę. Byłem jeszcze w pieleszach, powoli gramoliłem się z mojego „łóżka”. Musiałem zatem stanowić nie lada atrakcję dla tubylców znudzonych rutyną i zasadą „ordnung muss sein”.

Wrzuciłem „na ruszta” jakiś suchy prowiant przygotowany wczoraj przez Mado, zwinąłem manele i w drogę.

Muszę się koniecznie pospieszyć, żeby w końcu dobrnąć do wspomnianych przygód ze stanikiem i majtkami, których geneza bardzo zaintrygowała moją żonę.

Leave a Reply

Powrót na górę