Jest takie jedno słowo klucz,
które wciąż wokół brzmi natrętnie.
Cóż, choć wypłaczesz parę ócz!
Masz je na codzień i odświętnie.
Mimo, że bronisz się jak łania,
nie chcesz by ci zatruło życie.
To wciąż masz w uszach tego drania.
On mózg, jak czerw zły, toczy skrycie.
Gdy już w łożnicy stronę bieżysz,
i liczysz na alkowy względy.
Owszem, lecz na podłodze leżysz,
bo owo słowo też szło tędy!
W pracy, na meczu, podczas ślubu,
gdy cię ogarnia spokój błogi.
W schronisku, na otwarciu klubu,
echem się wciska szept złowrogi.
Bo wciąż powtarza tłum wokoło,
siejąc tym strach i sprzeciw nieba.
Ty się czerwienisz, marszczysz czoło,
sącząc sylaby słowa – TRZE-BA!!!
Gdy rano braknie kromek chleba,
lub mleko bielą się nie pyszni.
Żona ci mówi – „kupić TRZEBA”,
I musisz lecieć, miast wziąć prysznic.
A potem się do pracy spieszysz,
aut sznur mijając z prawa, z lewa.
Gdy zręcznie puszczasz tabun pieszych,
dziecko cie karci: „szybciej TRZEBA”
Szef często kiepski humor miewa.
Wtedy, gdy lunchu czas się zbliża,
woła: „Kolego, pilnie TRZEBA,
wysłać dostawę do Paryża!”
Wieczorem siedzisz na kanapie,
gin się sam do szklaneczki wlewa :).
Tymczasem pies Cię w nogę drapie:
„Mam pilne siku – wyjść mi TRZEBA”.
Późna już pora, każdy ziewa,
znużony słów potokiem wielu.
Lecz jeszcze pointę dodać TRZEBA!
Bez pointy, wiersz ten nie ma celu!
Lecz cóż to? wszystkich zżarła trema,
nikt się nie zgłosił na mój apel.
Na hasło TRZEBA – chętnych nie ma!
Musicie przeżyć pointy stratę!