Kiedyś, kiedy podróże były dla mnie czymś egzotycznym, opowiadałem dowcip o góralach holenderskich, którzy mają na portkach tulipany zamiast parzenic… Chyba tylko mnie to śmieszyło, bo mało kto doceniał głębię tego powiedzonka…
Często też powtarzałem dość banalny i płaski żart o tym, że mieszkańcy Niderlandów wpuścili się w kanał i żyją w depresji. No i za karę dane mi było odwiedzić ten kraj dopiero w szóstej dekadzie mojego żywota…
Niderlandy – przybywam!!!
Nadszedł czas weryfikacji i nadrobienia tego karygodnego zaniedbania. Do kraju kwitnącego tulipana dotarłem drogą lądową, zawadziwszy po drodze o Flaeming Skate pod Berlinem. To prawdziwy raj dla rolkarzy, ale z niespodziankami, którym poświęcę jeden z postów.
Potem skok przez Niemcy i otarłszy się niemal o terminal lotniska Schipol, wylądowałem w uroczym domku Dina Huize, pomiędzy Hillegom a DeZilk, 25 km na południe od Amsterdamu. Oczywiście – Holandia może być dowodem na to, że Ziemia jest absolutnie płaska. Nawet najmniejszego pagórka. Płasko jak w opowiadaniu Mrożka!

Duże skupiska ludzkie o charakterze metropolitalnym bardzo mnie męczą. Najlepiej czuję się na łonie natury, w małych miejscowościach lub wręcz na wsi. Dlatego wyszukałem to lokum typu Bed&Breakfest.

Gospodyni – Nanny zaopatrzyła na cały pobyt lodówkę, a codziennie rano kładła na stromych schodkach świeże pieczywo i jajka na miękko.
No to zobaczmy, co ciekawego jest w okolicy?
Aalsmeer, które leży około 13 km na południowy zachód od centrum Amsterdamu, było pierwszą przystanią holenderskiej „tułaczki”.

W piątkowe popołudnie toczyło się tu senne życie, knajpki pełne były gości, a kanały zaroiły się od motorówek.



Wiele domów położonych nad wodą ma bezpośredni dostęp do niej, a zaparkowane motorówki nie należą do rzadkości. W końcu Holendrzy to naród żeglarzy. Większość określeń związanych z żeglugą pochodzi właśnie stąd…


Oczywiście i tutaj porządku pilnują patrole policyjne…

Przyznam, że spokój, który tu panuje, bardzo przypadł mi do gustu. Również nie bez znaczenia jest atmosfera życzliwości, z która spotykałem się na każdym kroku. O moich spostrzeżeniach napiszę jednak innym razem…
Łodzie absolutnie nie przeszkadzają niepodzielnym władcom kanałów, czyli kaczkom.



Oczywiście równoległym i nie mniej ważnym środkiem transportu jest rower. Akurat ten na zdjęciu wygląda na emeryta, bo pokryła go biała nić babiego lata! Ale w samym Amsterdamie są ich tysiące, a rowerzyści zupełnie nie liczą się z ruchem pieszym i samochodowym. W opinii Holendrów z innych miast, ci stołeczni cieszą się złą sławą. Miałem okazję przekonać się o tym osobiście, gdy piątkowej nocy wracałem z rolkowego Night Skatingu. Temu wydarzeniu poświęcę też osobny post.

Aalsmeer leży nad ogromnym jeziorem.
Historia początków Westeinderplassen sięga dawnych czasów. W średniowieczu wykopywano tu torf – ważne i cenne paliwo w tamtym czasie. Wyrobiska tworzyły niecki, które powoli wypełniały się wodą. Dziś jest to rozległy obszar jeziorny z wyspami, trzcinowymi brzegami i otwartą wodą. Prawdziwy naturalny raj! Westeindenplassen liczy ponad 10 km. kw. powierzchni i jest znakomitym terenem rekreacyjnym. Oprócz Aalsmeer otaczają go malownicze miejscowości: Kudelstraat i Leimuiden…

Tym zachodem kończę fotorelację z Aalsmeer. Czas odpocząć, bo jutro nie lada wyzwanie. Ogromna Galeria Narodowa Rijksmuseum. Będzie o obrazach, Rembranciee van Rijnn i Van Goghu. Ale napiszę też kilka słów o samym języku, którego używają autochtoni. Bo to jest, moim zdaniem – ewenement na skalę co najmniej europejską.
Moje zdjęcia zapewne wiele tracą na ekranach smartfonów, dlatego polecam oglądanie ich na kompach!
Zapraszam do śledzenia mojego bloga i wspierania go na zrzutka.pl!