Nadredaktor.pl

Oferuję profesjonalną pomoc w edycji i redagowaniu prac naukowych

Penetracja obserwująca

Penetracja obserwująca

Jeżeli ktoś spodziewa się jakiegoś pikantnego tekstu, to lepiej, żeby włączył sobie serial, albo sięgnął po współczesną literaturę. Tam co i raz penetracja – i to niekoniecznie obserwująca. Ostatnio wpadła mi w ręce – nomen omen – pozycja Irvinga Shawa „Szus”. O ile jeszcze przez początkowe 20 stron miałem cichą nadzieje, że to się da przeczytać, to przy pierwszym „członku” westchnąłem głęboko. Może to i powieść psychologiczno-obyczajowa, ale moje zwoje mózgowe zaczęły się w niepokojącym tempie prostować.

Aby zapobiec temu nieodwracalnemu procesowi i w związku z ogólną intelektualną „szusą”, wyrwałem się na łono. Najbliższe, które odpowiadało mojej obyczajowości, znalazłem w dolinie Będkowskiej. Jest to jedna z wielu dolinek jurajskich w pobliżu Krakowa. Dolinki penetrowałem od najmłodszych lat – najpierw z moim Tatą, a potem w ramach akcji popołudniówki „Echo Krakowa”: „nie siedź w domu, idź na wycieczkę”. Jednak ostatnio zaniedbałem ten proceder.


Aha! Jeśli wychodzi wam niezerowa suma penetracji i łona, spiesznie dodam, że chodzi o łono natury!
Dotarłem nań autobusem linii rekreacyjnej 310, zapłaciwszy za 40 minutową podróż 3 złote.
Penetrowanie łona rozpocząłem od błotnistej skarpy, ale to był trop ciasny i ślepy. Drugie podejście już lepsze – udało mi się dotrzeć do ambony myśliwskiej, na którą wlazłem z uczuciem drżenia w łydkach. Drżenie objęło podczas schodzenia uda, gdy stwierdziłem, że szczebelki pionowej drabinki są niepokojąco cienkie, a tym samym mało widoczne.

Pierwszy pejzaż pochodzi właśnie stamtąd. Podobno jest niesamowicie malarski!
Nie powiodła się też próba przejścia na skróty. Coraz większa stromizna groziła stoczeniem się cielesnym, co w połączeniu z wcześniejszym, moralnym, całkowicie przekreśliłoby moje miałkie człowieczeństwo.

Teraz dla wytchnienia zapraszam do galerii, aby po chwili kontynuować moją opowieść.

Te cuda, które oglądaliście, to środkowa część doliny Będkowskiej,

z charakterystycznym pasmem Grodziska i Sokolicą, na którą wspinało się dwoje „lincorzy”, jak miejscowi ochrzcili po wojnie taterników.


Ponieważ zamożniejsza część społeczeństwa dotarła tutaj własnym transportem, nie brakowało spacerowiczów z małymi dziećmi i psami. Poprzez szybki marsz udało mi się zneutralizować krzyki psów i ujadanie dzieci. Wraz z końcem asfaltu i początkiem błota nastąpiła cisza. Tylko nieliczni turyści przemykali w odwrotnym do mojego kierunku. Po około 10 km znalazłem się w pobliżu Jaskini Nietoperzowej. A po kolejnych 900 metrach wylądowałem u Mado na kawie, spóźniony okrąglutki rok. Pogadaliśmy chwilę, a potem wyszliśmy na zajęcia praktyczne w terenie, czyli niwelowanie obecności dzików w ogrodzie pod skałką o dźwięcznej nazwie Psiklatka.

Selfiak przed jaskinią „Dowcipną” z uroczą gospodynią.

Powrót autobusem tej samej linii, która była dużo mniej rekreacyjna niż rano, ze względu na panujący wewnątrz ścisk. Podróż przypominała mi nieco warunki w pociągu relacji Zakopane – Ełk. Pamietam, że 8 osobowe wagony II klasy były zmuszone pomieścić 12 osób, a korytarz był tak zapchany, jak jasnogórskie Błonia podczas pielgrzymki Rodzin Radia Maryja. W moim autobusie panowała życzliwa atmosfera nieustępowania miejsc starszym i przyjaznego trącania się plecakami.
W nagrodę za te niewygody, natura zafundowała mi przepiękny spektakl, którego efekty publikuję poniżej:

10 minut, które przeznaczyłem na plener fotograficzny wystarczyły akurat na to, żeby 2 km przed domem złapała mnie potworna wichura i ulewa. Tylko zaciszny przedsionek salezjańskiego seminarium duchownego zapobiegł katastrofie humanitarnej.

No i sami powiedzcie, jak tu tworzyć pikantne teksty, gdy niebo zsyła tak jednoznaczne sygnały!
Zapraszam na następne fotorelacje.
A gdyby ktoś chciał powiesić na ścianie moje zdjęcie, mogę mu za niewielką odpłatnością spreparować takie dzieło sztuki!

Zostaw odpowiedź

Powrót na górę