Sezon rolkowy powoli dobiega końca. Po ostatnich ulewnych opadach deszczu zrobiło sie już sucho, ale na alejkach i ścieżkach rowerowych pokazały się liście i patyki, które utrudniają jazdę.
Dokładnie rok temu znależliśmy sie na Maderze, o której pisałem już w poprzednich postach.
Obiecałem też, że będzie coś o rolkach. Niestety, nie wziąłem ich ze sobą, trochę ze względu na brak wiary, że znajdę tam odpowiednie tereny do rolkowania, a trochę też ze względu na ograniczone możliwości transportu lotniczego. A przecież rolki jak katechizm – powinno brać się ze sobą zawsze i wszędzie.
Kończę ten sezon rolkowy otarciami w dolej części obu stóp, lekkim bólem okolicy prawej strony klatki piersiowej po zepchnięciu na pobocze przez czarne BMW, i pokaźną jak na człowieka pracującego liczbą przejechanych kilometrów.
Piszę o tym, bo chociaż to połowa października i szansa na jazdy jeszcze niemała, to nie wygląda, ze na sportowym torcie uda się umieścić jeszcze jakąś wisienkę. Czuje się więc uprawniony do małego podsumowania.